czwartek, 30 stycznia 2014

Loving strangers ~ Rozdział 1

Dzień dobry, cześć i czołem c:

     Od bardzo długiej mojej nie obecności dodaję pierwszy rozdział nowego opowiadania, który tym razem nie jest yaoi c: Skończyłam z pisaniem takiego rodzaju opowiadań i zapraszam na coś całkowicie innego, nowego, i mam nadzieje, lepszego.
     Mam nadzieje, że was zaintryguje c: Zapraszam was także do komentowania. Bardzo mi zależy na waszej opinii.
    Miłej lektury.


~Hira




_____________________________________________________

 
~Rozdział 1~


     - Melanie, wyglądasz olśniewająco - mówi do mnie moja najlepsza przyjaciółka, obserwując nasze odbicie w dużym lustrze przed nami, a ja spuszczam wzrok na moje splecione dłonie gdy moje policzki oblewają się purpurą.

     Podnoszę wzrok na swoje odbicie : mam na sobie piękną, białą sukienkę bez ramiączek, która pięknie leje się w dół srebrnego pasa pod piersiami. Nigdy nie widziałam, że posiadam tak kobiece kształty, ale ta suknia idealnie ukazuje każdy szczegół. Mam na sobie jeszcze śnieżnego koloru butki na obcasie jednak przez suknie są zasłonięte. Spoglądam na swoją twarz. Moje niebieskie oczy nie są tak jasne jak zawsze. Na pełnych ustach, pokrytych jasno różową szminką, nie ma uśmiechu. Blada twarz. Pochylam głowę w przód, a kosmyk włosów wydostający się z pięknie spiętych, blond włosów opada mi na policzek. Denerwuję się.
     - Mel? Wszystko w porządku? - na nagim ramieniu czuję dotyk dłoni Emily.
     Podnoszę powoli wzrok i patrze w jej brązowe, zmartwione oczy. Dookoła jej twarzy pięknie rozlewają się długie, falowane, brązowe włosy leniwie opadające na ramiona. Ubrana w błękitną sukienkę bez ramiączek, sięgającą do połowy ud, która jeszcze przyozdobiona została w białą wstążkę przewiązaną przed idealnie podkreślonymi piersiami. Jak zawsze wygląda pięknie. Emily zawsze była bardziej kobieca niż ja. Zawsze miała większe powodzenia u mężczyzn. Ale czy ja...chce mężczyzn?
    Kiwam głową, a na jej ustach pojawia się szeroki uśmiech.
    - Mel, ty...
    - Emily, boję się - mówię w końcu, po wewnętrznej wojnie myśli i strachu. W gardle czuję gulę.
    - Oh Melanie - przytula mnie delikatnie. Zawsze robi to mocno i jeszcze skacze, próbując mnie rozśmieszyć, ale tym razem na pewno uważa, żeby nie pognieść sukni. - Każdy się boi takiego przełomu w swoim życiu - mówi troskliwie obok mojego ucha, głaszcząc mnie uspokajająco po plecach. - Właśnie wchodzisz w okres na prawdę ważny. Zakładasz swoją rodzinę. Czy nie tego właśnie pragnęłaś przez całe życie? - odsuwa się ode mnie i patrzy na moją twarz. Sięga dłonią do stolika obok lustra i podnosi stamtąd biały, krótki welon. Staje za mną i wpina mi go we włosy. Przechodzą mnie dreszcze gdy delikatny materiał dotyka moich nagich pleców. - Wyglądasz na prawdę pięknie. Jonathan będzie w niebo wzięty.
     Jonathan...
     - Dziewczęta, już czas - mówi ciotka Emily na szybko pojawiając się w pomieszczeniu po czym od razu znika. Zdążyłam zobaczyć, że ma na sobie obcisłą, czerwoną sukienkę, pięknie spięte rude włosy, a w dłoni trzymała kremową kopertówkę.
    Zaciska mnie w żołądku. Czy ja na pewno tego chcę? Boję się.

   - Jestem taki szczęśliwy. Tyle czekałem by zobaczyć, jak moja jedyna córka wychodzi za mąż - mówi cicho do mnie mój ojciec Jack, który powolnym krokiem prowadzi mnie do ołtarza. Zaciskam dłoń na jego marynarce, a krew odpływa mi od twarzy gdy widzę go tam...pod bramą kwiatów. Kwiaty są wszędzie.

     Ślub został zorganizowany na prawdę pięknie. W ogrodzie rezydencji państwa Luke. Tak. Jonathan Luke. Dookoła mnie znajduje się mnóstwo białych krzeseł przyozdobionych kwiatami. Siedzi tam tyle ludzi, a znam stamtąd może dwie...trzy osoby? Co to są za ludzie? W środku tłumu znajduję swoją matkę, która macha do mnie, a ja jedynie uśmiecham się do niej delikatnie. Nie chciała siedzieć z przodu, ponieważ nie lubi się wyróżniać.
     Wygląda przepięknie. Ma na sobie swoją kremową sukienkę, którą razem kupiliśmy ponad rok temu, gdy byłam u niej na wakacjach. Tak, nie mieszka w moim mieście tylko w Kanadzie. Krótkie, do ramion, włosy podkręcone przez co przylegają do długiej szyi.
    Obok niej zauważam jej męża, Jacoba, z którym jest od dwóch lat. Moi biologiczni rodzice rozwiedli się cztery lata temu, gdy miałam siedemnaście lat. Pamiętam jak bardzo to przeżywałam : próbowałam ucieczek z domu i innych tego typu rzeczy, ale teraz, jak widzę, że są szczęśliwi, to jestem szczęśliwa razem z nimi.
     Zaciskam jeszcze mocniej dłonie na łodygach kwiatów bukietu, który trzymam w dłoniach. Zatrzymujemy się, a mój tata puszcza moją dłoń jeszcze całując się mnie w skroń po czym odchodzi w kierunku krzeseł w pierwszym rzędzie.
     Nawet nie zauważyłam gdy Jonathan trzyma mnie już za dłoń i pomaga wejść na dwa stopnie by stanąć przy księdzu.
     - Wyglądasz przepięknie, Melanie - słyszę obok ucha jego głęboki, męski głos.
     Ma na sobie biały garnitur i białe eleganckie buty, w które mam wbity wzrok. Boję się. Boję się jeszcze bardziej.
     Chwyta mnie za podbródek i unosi moją twarz, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Śnieżno bały uśmiech pojawia się mimowolnie na jego twarzy. Jego brązowe włosy w artystycznym nie ładzie, brązowe oczy i wyrazista linia szczęki pokryta lekkim zarostem. Patrze na to i nie czuję ulgi, nie czuję szczęścia. Nie czuję nic prócz strachu.
     - Bądźmy szczęśliwi. Razem - mówi i odwraca się do księdza.
     Razem...

     - Jonathanie Luke, czy ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską?

     Patrze na niego i przywołuje sobie wszystkie nasze wspomnienia. Zawsze zabierał mnie we wszystkie zakątki tego świata. Kupował wszytko co chciałam, ale czy to wszystko? Rzeczy materialne? O to chodzi?
     - Będziesz trwać przy niej w zdrowiu i chorobie...
     Przed Jonathanem nie miałam nikogo. Nie chciałam mieć faceta. Nie pociągają mnie, a jego przedstawiła mi Emily. Byłam z nim na spotkaniu kilka razy gdy pocałował mnie pierwszy raz. Nic nie poczułam, więc przestałam się odzywać. Lecz było już za późno. Spodobałam mu się. Wysyłał mi cały czas kwiaty, biżuterie z listami, że bardzo tęskni za mną. Później Emily zaczęła mnie namawiać na wszystko i czy przez bezradność wobec jej słów zostałam jego dziewczyną? Jestem zbyt uległa.
     - ...oraz, że nie opuścisz jej aż do śmierci?
     - Tak - odpowiada, a mną wzdryga.
     - A ty, Melanie Strage, czy  ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
     Nigdy nie podobali mi się faceci.Wszystko co robiłam przy nim nie robiłam z myślą o tym, że zależy mi na nim. Myślałam cały czas co powiedzą inni. Jak zareaguje Emily, na której tak bardzo mi zależy, i która tak bardzo się poświęciła, by dać mi to szczęście.
     - Będziesz trwać przy niem w zdrowiu i chorobie...
     Nigdy nie czułam do niego nic. Nie jestem przy nim ani trochę szczęśliwa. Nigdy nie byłam. Gdy mnie całował nie czułam tego, co zawsze opisują w książkach lub pokazują w filmach. W końcu to zrozumiałam.
     - ...oraz, że nie opuścisz go aż do śmierci?
     Nie kocham go.
     - Tak.
    Popełniłam największy błąd w swoim życiu.


~*~*~*~*~

     W tle rozlegają się dźwięki I've Got You Under My Skin , a na parkiecie nie brakuje par do tańca. Pary powoli kołyszą się na boki, uśmiechając się do siebie lub rozmawiając cicho. Wszystko odbywa się wielkim namiocie, w którym znajduje się scena z zespołem grającym na instrumentach, a dookoła parkietu przeznaczonego do tańca, poustawiane są stoły z jedzeniem, przy którym właśnie siedzę samotnie ja. Obserwuję moją mamę tańczącą szczęśliwie z Jacobem, uśmiechając się pod nosem. Tak świetne się bawią. Jednak uśmiech z mojej twarz nagle zanika gdy uświadamiam sobie powagę całej sytuacji, a brzuch znowu zaczyna mnie boleć. Wyszłam właśnie z mąż. Powiedziałam "tak". I teraz całe życie będę żyć z nim. Nie szczęśliwie. Nie kocham go. Nie kocham. Ja...
     - Melanie - z myślenia wyrywa mnie głos mojego taty. Odwracam się, a on już siedzi obok mnie.
     - Cześć, tato - uśmiecham się smutno, mówiąc cicho. Czy mnie w ogóle słychać?
     - Dlaczego panna młoda siedzi sama? To niedorzeczne! Gdzie jest pan młody? - rozgląda się, a wraz z nim ja. Faktycznie. Nigdzie go nie widzę. Gdzie on się podział? Widziałam tylko przez chwile jak tańczył z jakąś młodą dziewczyną, a później zniknął mi z oczu.
     - Zatańczysz ze mną? - tato wstaje i wyciąga w moim kierunku dłoń.
     - Co? Ty tańczysz? - nie ukrywam rozbawienia. Nigdy jeszcze nie wiedziałam jak tańczy.
     - Twój staruszek może i ma już za sobą sporo, ale to nie znaczy, że nadal nie potrafi poruszać się na parkiecie - chwyta moją dłoń i ciągnie w kierunku parkietu.- Panno Melanie - podaje mi swoją dłoń jeszcze raz.
     - Panie George - uśmiecham się, chwytając dłoń mojego ojca po czym powoli zaczynamy kołysać się na parkiecie. Opieram głowę na jego ramieniu, uśmiechając się pod nosem. Jedna miła chwila tego koszmarnego wieczoru.
     - Mam nadzieje, że będzie się tobą dobrze opiekował, bo jeśli nie to będzie miał do czynienia ze mną. Nikt nie może ranić mojej pięknej kobiety - mówi a do oczu napływają mi łzy. - Musisz być szczęśliwa.
    - Kocham cię, tato - mówię cicho, mocniej przytulając się do jego ciała.
     Gdybyś wiedział, jak bardzo jestem nie szczęśliwa. Chciałabym ci wszystko powiedzieć. Powiedzieć komukolwiek jak się czuję, ale nie mogę. Nie mogę zranić najbliższych. Wszyscy są tacy szczęśliwi. Tylko nie ja. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Uciec jak najdalej, ale nie mogę im tego zrobić. Wpakowałam się w to sama. Wszystko moja wina.
     Gdy rozbrzmiała kolejna piosenka Come Fly with Me  zaczęło być na prawdę zabawnie. Tato wyglądał tak beztrosko i młodo uśmiechając się od ucha do ucha. Robiliśmy różne obroty i ruchy w ogóle nie grające z melodią piosenki. Dawno nie bawiłam się tak dobrze, a to wszystko jeszcze w tańcu.
    - Panie George, jest pan wyśmienitym tancerzem - mówię do niego, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Już zaczęły boleć mnie policzki.
    - Oh, Panno Melanie. To zaszczyt tańczyć z taką tancerką - uśmiecha się w odpowiedzi, mrugając do mnie żartobliwie.
    Piosenka kończy swój rytm, a ja ląduję w objęciach mojego ojca.
    - Tak bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa, Melanie. Kocham cię - obejmuje mnie mocno, a uśmiech z moich ust znika zastępując go smutkiem i żalem. Co będzie później? Gdy wesele się skończy?
    - Ja ciebie też bardzo kocham.
    - A teraz wybacz, ale widziałem, że przynieśli wyśmienitego homara, a bardzo chciałbym spróbować -  uśmiecha się szeroko, a ja wpadam w chichot.
     - Biegnij, bo wszystko zjedzą! - mówię do niego, a on ucieka, machając do mnie jeszcze.
     Zostaję sama na parkiecie wśród tylu par. Co mam robić...
     Odwracam się i chcę ruszyć w kierunku mojego miejsca gdy ktoś się za mną pojawia.
    - Piękna damo - słyszę głos jednak nie potrafię odróżnić czy należy do kobiety czy mężczyzny. Odwracam się i wstrzymuje oddech. Nie znam tej osoby, ale te ciemne oczy wpatrujące się we mnie są tak przenikliwe, że straciłam umiejętność oddychania. Nie wiem co powiedzieć.
    - Zechciałaby mi pani umilić ten wieczór i zatańczyć ze mną jeden utwór? - mówi, zbliżając się do mnie.
    - Eee...znamy się? - odzywam się, ale w gardle czuję wielką gule. Skupiłam się na stroju tej osoby. Czarny garnitur. Tak, to zdecydowanie mężczyzna.
    - Czy jest to teraz potrzebne? - pyta tajemniczym głosem, wyciągając dłoń w moją stronę, a gdy zaczyna grać kolejna piosenka Franka Sinatra Fly me to the moon ja chwytam jego dłoń, przybliżając się do niego niepewnie. Jego dłoń, która pojawia się na mojej talii wywołuje u mnie nagły dreszcz. Chwyta moją dłoń i zaczynamy powoli kołysać się w rytm muzyki.
     Nie potrafi spojrzeć mu w oczy. Jest jakiś...dziwny. Inny.
     - Więc, panienko Strage, jak pani się bawi na swoim weselu? - pyta cicho, a ja nie potrafię odpowiedzieć czując na sobie cały czas jego wzrok. Jak jastrząb wypatrując zdobycz do schwytania.
     - Dobrze, proszę pana - kłamię, a po moich słowach słyszę krótki śmiech. Czy ja powiedziałam coś śmiesznego?
     -Nie wyglądała pani na kogoś, kto dobrze się bawi. Chyba, że chce pani cały wieczór siedzieć przy stoliku, panno Strage - cały czas wpatrzona jestem w związany krawat przed oczami. Jest wyższy ode mnie o głowę.
     Chwila...co? Przy stoliku? Cały czas mnie obserwował?
     - Tak, obserwowałam cię - odpowiada na moje niewypowiedziane pytanie, a po moim ciele rozlewa się gęsie skórka.
     Obserwowałam cię? Przesłyszało mi się.
     - Jest pani piękną kobietą. Z pani męża musi być wielki szczęściarz - zaczynam odczuwać gorąc spowodowany bliskością naszych ciał. Zaczynam się denerwować jeszcze bardziej.
     Na wspomnienie Jonathana wyraz mojej twarzy zmienia się i widać niezdecydowanie, smutek.
     - Tak - odpowiadam. Z jednej strony chce odejść od niego, ale z jednej chce tu zostać, bo czuję się...jakoś dobrze. Miło. Kim jest ta osoba?
     - Jest pani bardzo małomówna - gdybyś tak na mnie nie patrzył to by tak nie było. - Czy mogłaby pani na mnie spojrzeć? Chciałabym zobaczyć pańskie oczy.
     Chciałabym?
     Powoli podnoszę wzrok, a moje ciało drga widząc te ciemne, przymrużone, jak noc oczy patrzące wprost w moje. Ciemno brązowe, krótkie włosy, zaczesane do tyłu. Linia szczęki nie jest tak wyrazista jak u innych mężczyzn, ale wygląda naprawdę kusząco. Brak jakiegokolwiek zarostu. Na lewym policzku zauważam słabo widoczną cienką ranę. Jakby zadrapanie. Usta. Wzrok wbijam w usta. Pełne i wyglądające na miękkie. Nie potrafię się oderwać. Nie mogę...
     - Ma pani piękne oczy - mówi cicho, wpatrując się we mnie jeszcze mocniej, a moje serce przyśpiesza, szybko odrywając wzrok z ust. Spuszczam głowę, gdy moje policzki rumienią się.
      - Dziękuję...Ee...jest pan bardzo tajemniczym mężczyzną.
      Znów się śmieje. Na co on tak reaguje?
      - Czy ja jestem śmieszna? - pytam w końcu i zaczynam czuć pragnienie cofnięcia tego pytania.
      - Oczywiście, że nie, panno Strage. Czy jest pani szczęśliwa? - mówi bez problemu nagle zmieniając temat. Zaskoczył mnie tym pytaniem. Czy zauważył mój smutek? Jeśli tak to jak to możliwe, że zauważyła to nieznajoma mi w ogóle osoba, a nie moja mama? Mój tata? Emily? Kim on jest? Intryguje mnie.
      - Nie znam pana, ja...
      - Nie musi pani mnie znać. Ważne, że ja w końcu poznałam panią - jego barwa głosu zmieniła się na głęboką, porywającą.
     Poznałam?
     Gdy słyszę ostatnie słowa piosenki, on nagle odwraca mnie, obejmując mnie w talii i przylega do moich pleców. - Pięknie się pani rumieni - mroczny głos słyszę przy samym uchu, a po szyi, plechach, kręgosłupie - wszędzie! - przechodzą mnie nieznajome mi, przyjemne dreszcze. Przerażona tym odczuciem odskakuje do przodu, wpadając na kogoś.
     - Co tu się dzieje? - Jonathan - co ty robisz?
     - Ja... - podnoszę na niego wzrok. Jestem na niego wściekła, że zniszczył mi tą magiczną chwilę. Tak...była magiczna.
     Odwracam się, ale go już nie ma. Zniknął. Tak po prostu. Rozglądam się po namiocie i wszystkich ludziach, ale nie widzę tych brązowych oczu i włosów. Zniknął.
     - Szukałem cię - w jego głosie słychać gniew. Tak, bądź na mnie wściekły za to, że mimo, że cię nie kocham, zostawiłeś mnie na pastwę losu.
     - Cały czas byłam tutaj - mówię cicho.
     - Eh...wracamy już do domu.
     - Tak? Oh....to pożegnam się tylko...
     - Nie, nie będzie ci to potrzebne - chwyta mnie silnie za rękę i ciągnie w kierunku samochodu. Jak to możliwe, że nikt nas nie zauważył? Błagam! Nie zostawiajcie mnie z nim.
      Otwiera mi drzwi srebrnego samochodu marki Jaguar XF i cudem udaje mi się wsiąść z tą długą suknią. Na co dzień nie chodzę tak ubrana, więc nie jestem przyzwyczajona.
      Jonathan obchodzi samochód po czym wsiada na miejsce kierowcy, od razu zapalając silnik.
      - Gdzie zniknąłeś na balu? - pytam cicho, patrząc na jego profil. Ściąga usta w jedną linię. Nie jest zadowolony.
      - Nie powinno cię to obchodzić. Co to był za koleś? - patrzy na mnie oskarżycielsko, a z jego oczu bije gniew, nienawiść. Jest wściekły za ten taniec? To jemu można tańczyć z jakimiś lalkami z sukienkami zakrywającymi połowę pupy, a mnie będzie zarzucał jeden taniec z jakimś facetem? On nie był jakiś...on był inny.
      - Nie znam go - odpowiadam cicho. Boję się go. Zawsze gdy się wścieka jest bardzo agresywny i straszliwie na mnie krzyczy.
      - Niech lepiej się obok ciebie nie pojawia, bo go zabije - co?

     Samochód rusza z piskiem opon, a mnie wbija w fotel. Z radia nie brzmi żadna muzyka, a między nami panuje zacięta cisza. Zawsze tak jest przy nim. Uśmiecha się do mnie zawsze tylko na pokaz przy kimś, a gdy zostajemy sami on jest śmiertelnie poważny i tylko wrzeszczy i krzyczy. Nigdy nic mu się nie podoba. Czy dlatego jest ze mną? Bo ma satysfakcje manipulacji mną? Nie potrafię mu się postawić. Za bardzo się boję.

     W głowie cały czas mam oczy nieznajomego mężczyzny. W brzuchu czuję coś dziwnego myśląc o nim. Kim on był? Chciałabym go poznać. Nawet nie wiem jak ma na imię. "Ważne, że ja w końcu poznałam panią" - w końcu?
      Zatrzymujemy się pod jego domem, do którego w najbliższym okresie mam się wprowadzić choć bardzo tego nie chcę. Jestem w tym domu praktycznie codziennie i nie czuję się w nim dobrze. Zawsze jestem zdenerwowana i spięta.
    Jego dom, a raczej willa czy królestwo, jest bardzo nowoczesne. Jest biały, a w większości pomieszczeń przeważają duże szyby od sufit po ziemię i tak ciągnącą się przez całą ścianę. Nie ma trójkątnego dachu jak większość domów w okolicy. Ten wygląda jak poukładane na siebie nierówno prostokąty. Wszystko ogrodzone jest czarnym, metalowym płotem, który wzorem ciągnie się wijącymi się łodygami i liśćmi. Ogród jest piękny. To muszę przyznać. Kwiaty różnych rodzai, orientalne, których naturalnie nie można spotkać w naszym kraju. Są sprowadzane z Indii, Chin, różnych lasów i kotlin na życzenie rodziny Luke. Są na prawdę bogaci i mogą sobie pozwolić na wszystko. Na tarasie znajduje się jeszcze wielki basen i kilka yacuzzi. Idealne królestwo dla króla i królowej. Nie chce być tą królową.
     Wychodzi z samochodu po czym otwiera moje drzwi, a ja wychodzę niechętnie. Wole siedzieć niż przechadzać się z nim po jego domu.
      - Miałem w planie piękną wycieczkę w noc poślubną, ale mam wobec ciebie inne plany - mówi mi głębokim głosem do ucha, a ja wzdrygam. Noc poślubna? Inne plany?...Jakie plany?
      Gdy ruszamy do wejścia on niespodziewanie mocno klepie mnie w tyłek, a ja podskakuje z piskiem.
      - C-co ty robisz? - patrze na niego wielkimi oczami całkowicie przerażona jego zachowaniem.
      - Jesteś moją żoną. Zabawmy się - uśmiecha się do mnie szyderczo, a po otworzeniu drzwi bierze mnie na ręce i rusza w kierunku schodów. Na górze...jest sypialnia. Nie.
      Wniósł mnie do niej i położył na łóżku. Odpłynęła mi krew z twarzy kiedy zawisł nade mną. Otworzyłam szeroko oczy czując jak dotyka mojego policzka, szyi, dekoltu zatrzymując się na zakrytych piersiach. Serce zaczęło mi walić. Nie chce tego.
     - Jesteś taka piękna. Tak bardzo mam na ciebie ochotę. Nigdy nie chciałaś iść ze mną do łóżka. Zawsze mnie odpychałaś, ale teraz...teraz...możemy... - pochyla się do mojej szyi.
     - Nie...Jonathan, nie...
     - Przestań - zaczyna całować moją szyję i dekolt, pociągając moją białą sukienkę do góry. - Będę delikatny.
     Nie chce...nie.
     Jego dotyk mnie obrzydza. Czuję obrzydzenie i strach. On chce...chce...
     Widzę jego nabrzmiałą erekcję, którą opina czarny materiał spodni od garnituru.
      Wspina się po moim nagim udzie na chwilę zatrzymując się na podwiązce. Tak blisko tego miejsca.
     - Nie chce tego.
     -  Zabezpieczymy się - szepcze mi do ucha, kładąc swoje palce na moim miejscu. Tam.
     - Nie! - krzyczę głośno, odpychając go. Chwilę później czuje przeszywający ból na policzku. Uderzył mnie...
     - Ty pieprzona suko - chwyta mnie silnie za włosy, ciągnąc w górę. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, przemieniające się w szloch. - Za kogo ty się uważasz? Jesteś moją własnością! Moją, rozumiesz?! - rzuca mną na podłogę, a ja szybko podnoszę się i uciekam w kąt pokoju choć sukienka uniemożliwia mi ruch. Jest zbyt długa. - Mogę zrobić z tobą co chce, kiedy chce i jak chce, rozumiesz? - syczy wściekle, ruszając w moją stronę. Nie mam gdzie uciekać.
     - Proszę...zostaw mnie - szepczę cicho, kuląc się. Czekam na jakikolwiek jego ruch, ale nie nadchodzi. Podnoszę powoli głowę, a on klęczy przede mną ze spuszczoną głową.
     - Przepraszam - mówi cicho, chwytając moją dłoń. Podnosi ją do ust i całuje knykcie. - Przepraszam.