piątek, 7 lutego 2014

Loving Strangers ~ Rozdział 2

Witam c: 

    ~ I oto kolejny rozdział nowego opowiadania "Loving Strangers", z którego już na start jest bardzo zadowolona. Mam dużo fajnych pomysłów i chciałabym żebyście przeczytali i skomentowali. Wasza opinia jest dla mnie najważniejsza c: 

     ~ Chciałam bym podziękować El, która jest moją betą i pomogła mi usunąć niedoskonałości ortograficzne z tego rozdziału c:
    
     ~ Wiem, że chcielibyście bym nadal pisała Yaoi i tego typu rzeczy, ale czy to wam się już nie znudziło? Jeśli może między fankami Yaoiców będą jacyś, których interesuje także Yuri to serdecznie zapraszam c:

     Miłej lektury i cześć c:


~Hira 



____________________________________________________



~ Rozdział 2 ~



       Nie miałam wyboru. Musiałam zostać na noc u Jonathana. Nie chciałam się bardziej narażać. Po tym incydencie wczoraj, gdy on poszedł już spać, ja nie potrafiłam zasnąć. Całą noc leżałam na końcu łóżka byle jak najdalej od niego i szlochałam cicho w poduszkę. Udało mi się w końcu zasnąć gdy moje myśli przeniosły się na tajemniczego mężczyznę z wesela. Choć widziałam go tylko chwilę, zamieniliśmy kilka słów to myśl, że już się nie zobaczymy jest załamująca.

     Obudziłam się rano za pomocą budzika. Gdy wstałam o godzinie siódmej rano, Jonathana nie było już w łóżku. Na szczęście.
     Chwyciłam komórkę z nocnego stolika, weszłam do łazienki w sypialni i zamknęłam za sobą drzwi na zamek. Wybrałam numer Emily i zadzwoniłam :
     - Melanie? Dzień Dobry! Jak noc poślubna?
     - Emily, mam do ciebie pytanie - nie chciałam nawiązywać do tego tematu. Zbyt bolesne wspomnienia. Ciągle nie chcę o tym myśleć. - Wczoraj na weselu był taki mężczyzna. Wysoki, brązowe oczy i włosy...tańczyłam z nim raz...Wiesz może kim był? - zapytałam z nadzieją w głosie. Ale nawet gdyby wiedziała i znalazłabym go to co bym mu powiedziała?
     - Nie wiem o kim mówisz. Na te wesele przychodzili znajomi i zabierali znajomych, którzy zapraszali znajomych, więc...
     - Rozumiem - odpowiedziałam z wyraźnym smutkiem w głosie.
     - A coś się... - nim zdążyła dokończyć rozłączyłam się, słysząc nawołującego mnie Jonathana. Wyszłam z łazienki i zobaczyłam go w drzwiach. Miał na sobie jedyne czarne dżinsy i białą koszulę włożoną w spodnie.
     - Tu jesteś, kruszynko - mówi obrzydliwie słodko, podchodząc do mnie i całując w policzek. - Jadę zaraz na spotkanie, na które czekałem bardzo długo. Nasza firma może zacząć w końcu współpracować z jedną z najbardziej dochodowych firm w kraju specjalizujących się projektowaniem różnorodnych budynków zaczynając od małych domków, a kończąc na drapaczach chmur. Do tego jeszcze zajmują się projektowaniem wyposażenia domowego. Ich marka jest na prawdę znana na świecie. W tej firmie pracują najbardziej znani architekci i projektanci na ziemi. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak długo moja rodzina ubiegała się o to spotkanie, ale nagle niespodziewanie zadzwonili do mnie dzisiaj rano prosząc, bym przyjechał tak szybko jak to możliwe. Nadal mnie to dziwi - mówił z wielką fascynacją w głosie. - A, że teraz ty też będziesz panią w tej rodzinie chciałbym, żebyś pojechała ze mną - chwycił mnie za dłonie i obydwie pocałował. - Pojedziesz? - zapytał, patrząc mi w oczy.
      Westchnęłam po czym kiwnęłam głową, a on uśmiechnął się szeroko, czego dawno nie robił. Współpraca z tą firmą musi być dla niego na prawdę ważna.
      - Ubierz się ładnie i widzimy się na dole - pocałował mnie w czoło i zniknął z pokoju.
      Weszłam z powrotem do łazienki, by zrobić coś z włosami. Po długich męczarniach postanowiłam w końcu spiąć je jedynie w koński ogon i tak też zrobiłam. Umyłam zęby i pomalowałam rzęsy tuszem.

       Gdy wyszłam z pokoju i otworzyłam drzwi do garderoby na zewnątrz, usłyszałam wołanie.
      - Mel, pośpiesz się!
      - Już idę.
       Cała garderoba wypełniona była przeróżnymi ubraniami, które kupił mi Jonathan. Nie chciałam ich używać, ale na taką okazję postanowiłam ubrać jedną z nowych sukienek. Chciałam ładnie wyglądać i zrobić dobre wrażenie. Wybrałam kremową na ramiączkach, sięgającą kolan. Delikatny materiał idealnie lał się w dół od przewijanego pasa pod piersiami. Do tego dobrałam czarną kopertówkę, w tym samym kolorze buty na obcasie i szybko zeszłam na dół.
      - Melanie, wyglądasz pięknie - przy drzwiach zastałam już gotowego Jonathana. Do swojego stroju włożył jeszcze czarną marynarkę.
      - Dziękuję - otworzył mi drzwi, a ja od razu skierowałam się do stojącego przy bramie srebrnego samochodu. Jonathan otworzył mi drzwi i gdy wsiadłam, zamknął je, a następnie usiadł na swoim miejscu kierowcy. Włączył muzykę, a w samochodzie rozległ się anielski głos jakiejś kobiety, jednak nie znam jej i wolałam o nią nie pytać.
   
     Poranek był na prawdę piękny. Początek lata, a pogoda zdaje się już być na prawdę ciepła i przyjemna. Aż chce się wychodzić z domu. Przemierzaliśmy ulice Nowego Yorku by, jak się okazało, podjechać pod jeden z najwyższych budynków w kraju. Wow. Właściciel tego miejsca musi być na prawdę bogaty.
     Hol był na prawdę nowoczesny i wielki. Ściany i sufit miały kolor śnieżnobiały, a podłoga pokryta była srebrnymi, dużymi kafelkami, w których można by się przejrzeć jak w lustrze. Przy recepcji, wejściu oraz przy windach stały jeszcze drzewka w dużych doniczkach. Wszystko idealnie grało ze sobą wyglądając naprawdę perfekcyjnie.
     - Dzień dobry. Byliśmy umówieni z...prezesem - stwierdził, po krótkim namyśle, bo chyba sam nie wiedział nawet ja ma na imię.
      - Jakie nazwisko? - zapytała śliczna recepcjonistka siedząca za ladą. Brązowe włosy spięte w niezdarny warkocz, duże, szare oczy podkreślone tuszem i eyelinerem oraz drobne usteczka pomalowane różową szminką. Ubrana była w czarną spódnicę, białą koszulę, a na to był zarzucony tylko szary sweterek.
      - Luke. Jonathan Luke - odpowiedział, będąc dumnym ze swojego nazwiska. Recepcjonistka przejrzała coś w komputerze po czym uśmiechnęła się do Jonathana.
      - Tak. Prezes spodziewa się pana. Zapraszam do winy i na ostatnie piętro. Tam proszę podejść do recepcji i zapytać o resztę, dobrze?
      - Oczywiście. Do widzenia pani - czy on właśnie puścił jej oczko?
      Weszliśmy do windy, która ruszyła na 48 piętro. Wow.
      Jonathan ani razu od wyjścia z domu się do mnie nie odezwał. To dobrze. Bardzo dobrze, ale jednocześnie dziwne.
      Zaczęłam się zastanawiać ile lat może mieć taki prezes, który osiągnął taki sukces? Na pewno jest już w podeszłym wieku. Ale czego można się spodziewać.

     Kolejna ładna recepcjonistka wprowadziła nas do sali konferencyjnej, gdzie przy wielkim oknie ciągnącym się przez całą ścianę stał w ciszy mężczyzna popijając wino, w trzymającym w dłoni kieliszku. wyglądał przez okno na piękną panoramę miasta.Widziałam tylko kontury jego ciała przez wpadające do środka światło. Okno miało kierunek na wschód.

     - Dzień dobry - odezwał się się Jonathan, wchodząc głębiej, a ja od razu pomaszerowałam za nim.
     - Usiądźcie - odezwał się, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Skądś znam ten głos.
      Zastanawiam się skąd wie, że Jonathan jest z kimś? Na pewno powiedział mu ktoś z recepcji.
     Usiedliśmy przy długim stole i w ciszy czekaliśmy na jakąkolwiek reakcję ze strony mężczyzny. Nie wiem dlaczego, ale nagle zaczęłam się strasznie denerwować.
    Odwrócił się do nas. W jednej dłoni trzymał kieliszek, kiedy druga spoczywała w przedniej kieszeni ciemnych dżinsów. Powolnym, ale pewnym krokiem podszedł. W spodnie miał jeszcze włożoną pudrową koszulę, której rękawy były zaciągnięte nad łokcie, a trzy guziki przy kołnierzyku były odpięte. 
     Moje ciało oblewa gorąc.
     To on...
     - Dzień dobry - wyciągnął dłoń w kierunku Jonathana, a ja patrzyłam na niego w zaniemówieniu. - Nazywam się Lou Ridden.
     Lou...
      - To ty! - Jonathan nie odwzajemnił uścisku tylko wstał wściekły, uderzając dłońmi o blat stołu. Podskoczyłam ze strachu. - To ty wczoraj przystawiałeś się do mojej żony! - chyba zapomniał z kim rozmawia. Jonathan, uspokój się.
     - Przestań - szepnęłam cicho, ciągnąc go za rękaw marynarki, ale on natychmiast wyrwał się z mojego uścisku.
      Świetnie...Co on sobie teraz o mnie pomyśli?
      - Słuchaj, ty skurwielu. Jeśli jeszcze raz...!
      - Nie wiem czy jeden taniec jest gorszy od kilkunastu zdrad... a może i kilkudziesięciu? - napił się trochę wina, patrząc gdzieś w ścianę z miną jakby się nad czymś zastanawiał.
      Co miał na myśli poruszając temat zdrady?
      Lou pewnym wzrokiem, bijącym charyzmą, spojrzał na Jonathana, a ten w zaniemówieniu usiadł na krześle. Nic nie mówił. Jego oczy szeroko otwarte, usta drgające. Patrzyłam na niego w szoku. Nigdy nie widziałam go takiego. Czy to możliwe, że został pokonany na słowa? Ta "zdrada" tak na niego wpłynęła? Dlaczego?
     - Tak myślałem, że to spotkanie będzie tylko stratą mojego cennego czasu - podszedł do małego stolika przy ścianie, który pokryty był białym obrusem, a na nim stała butelka szampana. Dopił zawartość w swoim kieliszku i postawił tam naczynie, ponownie wsuwając dłoń do kieszeni. Spojrzał na w moim kierunku, a mnie dopadło gorąco. Moje wargi rozchyliły się mimowolnie, gdy dosłownie pożerał mnie wzrokiem. - Choć może nie do końca - uśmiechnął się tajemniczo.
     Oh...
     Poczułam brutalny dotyk Jonathana na dłoni po czym wstał i pociągnął mnie do wyjścia. Zanim wyszliśmy z sali konferencyjnej, spojrzałam ostatni raz na Lou, który cały czas mnie obserwował.

     Kazał mi wsiąść do samochodu, a sam został na zewnątrz, by porozmawiać przez telefon. Przez szybę samochodu widziałam, że jest bardzo zdenerwowany. Przechodni przechodzący obok niego przyśpieszali, bojąc się jego krzyków. Postanowiłam troszkę otworzyć okno, by podsłuchać jego rozmowy.
     - Mówię ci, że wie!...Nie wiem skąd wie!...No...To nie może pójść dalej...Nie wiem co zrobimy...Skarbie, ja...Nie, żadna się nie dowie. Obiecuje to sobie. Nie pozwolę na to...Nie pozwolę mu zniszczyć tego, na co tak długo musiałem pracować...Eh, rozumiem...nie pozwolę jej się nigdzie ruszyć - spojrzał na mnie wściekle spod czoła.
    Co..?
    Czy ta rozmowa teraz tyczyła się mnie? Nie może trzymać mnie pod kloszem.
    Jonathan tak bardzo się zdenerwował dopiero gdy wyszliśmy...nie. Zdenerwował się jak... "Nie wiem czy jeden taniec jest gorszy od kilkunastu zdrad... a może i kilkudziesięciu?".
     - Widzimy się później. Cześć - rozłączył się i szybkim krokiem ruszył w stronę samochodu, po czym wsiadł do niego.
     O nie...okno.
     Jonathan zapalił samochód i natychmiastowo ruszył.
     - Gdzie jedziemy?
     - Jadę zawieść cię do naszego domu - dał duży nacisk na "naszego". Kiedy ja nie chce tam jechać. - A później jadę coś załatwić.
     - Zawieź mnie do Emily - odezwałam się cicho, bojąc się reakcji z jego strony.
     - Absolutnie nie. Chyba wcześniej ja...
     - Zawieź mnie do Emily! - podniosłam znacząco głos, a on zatrzymując się na światłach spojrzał na mnie zszokowany. Prychnął i nerwowo przeczesał włosy, ściągając usta w cienką linię. Nie dobrze...
     Jednak nie odezwał się tylko zawrócił i podwiózł mnie pod mały domek jednorodzinny, gdzie mieszkam razem z Emily. Domek podarowali nam jej rodzice z okazji ukończenia studiów.
     - Zadzwoń, gdy będę miał cię odebrać i ...
     - Zostaję tu dzisiaj - powiedziałam cicho i szybko wyszłam, kierując się do drzwi. Gdy odwróciłam się, by sprawdzić czy nadal tu jest, był i patrzył na mnie. Zadzwoniłam do drzwi błagając w duchu, żeby była w domu. Nie wytrzymam z nim już dzisiaj.
     W końcu drzwi otworzyły się, a ja od razu wskoczyłam do środka.
     - Witam pannę młodą - uśmiechnęła się do mnie i mocno przytuliła. - Jak się...- zapytała, zamykając drzwi jednak nagle przerwała, przyglądając mi się uważnie. - Co ci się stało? - zapytała, podchodząc do mnie.
     - C-co? - odsunęłam się, nie wiedząc o co chodzi.
     Chwyciła mnie za podbródek i odwróciła moją głowę, by przyjrzeć się lewemu policzku. Przejechała po nim palcem, a ja wyrwałam się z jej uścisku, czując ból. Minęłam ją i weszłam do łazienki, spoglądając w lustro. Na lewym policzku przy linii szczęki miałam czerwoną plamę. Na pewno powstała przez wczorajsze...uderzenie.
     - Co ci się stało? - tym razem głos Emily był już stanowczy i wściekły. Spojrzałam na nią, a ona stała w drzwiach łazienki z założonymi, na piersiach, rękoma. Zawsze była dla mnie jak matka, a gdy coś mi się stało lub przez kogoś byłam smutna, mogła tej osobie nogi powyrywać. Jonathanowi by się przydało, ale nie chcę wiedzieć co by się ze mną stało gdyby wyszło, że naskarżyłam.
     - Nic - to była najgłupsza odpowiedź jaką tylko mogłam w tym momencie użyć.
     - Nic?!
     - Jaa...przewróciłam się tylko na schodach wczoraj. Ta sukienka była zbyt długa i potknęłam się.
     - Oh...Mel. Zawsze zrobisz sobie coś głupiego. Gdzieś w kuchni mam maść na stłuczenia - wyszła na pewno by poszukać wymienionej rzeczy.
     Nie wierzę, że to łyknęła.
     Zaczęłam się zastanawiać co by było, gdyby dowiedziała się, co tak na prawdę spowodowało tę ranę.

     Wybrałyśmy się z Emily wieczorem do dobrego klubu w mieście. Cieszę się, że pożyczyła mi swoje krótkie, dżinsowe spodenki i luźną, turkusową koszulkę, odkrywającą jedno ramię. Wybłagałam od niej jeszcze czarne conversy, bo na prawdę mam już dość szpilek jak na kilka dni.
     Czekałyśmy trochę w kolejce, ale w końcu udało nam się wejść. Zajęłyśmy dwa miejsca przy barze i od razu zamówiłyśmy dwa kufle piwa. Tak, to jest to, czego właśnie potrzebuję. Trochę odciąć się od świata zewnętrznego.

    Przez całe popołudnie dzwonił do mnie Jonathan, ale ani razu nie odebrałam. Najpierw wyciszyłam telefon, a po chyba, pięćdziesięciu nieodebranych połączeniach wyłączyłam. Mam go dość. Dość jego patrolowania i rozkazywania mi. Nie chciałam wiedzieć jak wściekły musiał być na mnie.
     Opowiedziałam Emily o tajemniczym mężczyźnie, o imieniu Lou, który prosił mnie o taniec na weselu. Powiedziałam jej gdzie pracuje oraz jak rodzina Luke stara się o współpracę z nim, gdzie dobrą okazję zniszczył Jonathan. Emily podsunęła mi dobrą myśl. Jeśli rodzina Luke oraz jej nie znają go, to skąd wziął się na weselu? Jeśli jakaś z bliskich osób rodziny znałaby go, to Jonathan miał by tę rozmowę już wcześniej tyle, że zapewne przebiegłaby ona całkowicie w inny sposób. Znów przypomniały mi się słowa "Ważne, że ja w końcu poznałam panią". Poznałam?
      Właśnie. Poznałam? Chciałabym? Obserwowałam? Nie mogło przecież tyle razy mi się przesłyszeć. Ale...Nie. To przecież niemożliwe. To jest w stu procentach wiadome, że na pewno mi się przesłyszało. Lou Ridden. Właściciel oraz prezes jednej z najlepszych firm w kraju. Muszę przestać myśleć o takich głupotach. Byłam już wtedy zmęczona. Tak. To na pewno to.

     Nie wiem ile wypiłam, ale zaczęło mi się kręcić w głowie. Emily upominała mnie, że mam słabą głowę, ale ja nie słuchałam. Świetnie.
     - Mel, skoczę tylko do łazienki. Nigdzie. Się. Stąd. Nie. Ruszaj. Ok? - mówiła wyraźnie, bo muzyka w klubie była na prawdę głośna. Jakieś dubstepy i inne tego rodzaju. - Zaraz wrócę, rozumiesz?
     Kiwnęłam głową, a ona jeszcze raz wskazała na mnie palcem, wspominając swoje słowa po czym zniknęła w tłumie tańczących na parkiecie, osób. Zaczęłam myśleć o Lou.
    Lou...na same wspomnienie o jego oczach zrobiło mi się gorąco, a przez alkohol uczucie było podwojone.
    Ah...tak bardzo chciałabym mieć go tu i teraz.
    

    Zaczęłam się niecierpliwić. Emily długo nie wracała z łazienki. Czyżby pochłonął ją wir deski klozetowej?
    Chwila...co?
    Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo znajomego nie zauważyłam. Nie wiem która jest nawet godzina. Ile siedzę tu już sama? Muszę jej poszukać.


    Zsunęłam się w wysokiego krzesła i postawiłam nogi na podłodze. Od razu musiałam się chwycić blatu, bo nieźle bym upadła na podłogę. Co ja narobiłam... Nie. Dam radę.
    Postawiłam kok, który nie wyglądał już na pewno tak dobrze jak rano, po czym zrobiłam kolejny w przód i wpadłam na osobę siedzącą obok mnie. Opierając się o uda tej osoby, starałam się podnieść do pionu co marnie mi szło. Białe dżinsy, czarne, eleganckie buty...i czarna koszula włożona w spodnie.
     - Przepraszam...pana - stanęłam do pionu jednak ktoś przechodzący, trącąc mnie ramieniem, spowodował, że wylądowałam ponownie na mężczyźnie, tyle że tym razem z twarzą w łączeniu się jego szyi i ramienia.
     Ah...jaki zapach...

     - Przepraszam - wstałam szybko i czując jak policzki mnie pieką, pijackim krokiem uciekłam w tłum tańczących osób. Jak mogę być taką niezdarą?
     Atmosfera między imprezowiczami nie była przyjemna i niezbyt dobrze wpłynęła na moje samopoczucie. Zapach alkoholu, papierosów, potu...od tego wszystkiego zachciało mi się zwrócić wszystko co dzisiaj zjadłam i wypiłam...choć nie...tylko to co wypiłam. Nic dzisiaj nie zjadłam.
     W łazience, ani w pobliżu, nigdzie nie potrafiłam znaleźć Emily. Zaczęłam się denerwować. Zniknęła może około godziny temu? Jest już późno.
     Obok mnie nagle wszczęła się ostra bójka jakiś dwóch pijanych gości. Nie wiem o co, ale zaczęli się szarpać przez co i ja dostałam w ramię. Straciłam równowagę i upadłam na kolana. Poczułam jak wszystko mi się zwraca.
     Nie. Proszę. Nie teraz.

     Nagle ktoś mnie złapał w talii i pomógł wstać.
     - Emily? - zapytałam cicho gdy już stałam w pionie, opierając się o kogoś plecami. Moja głowa bezwładnie opadła na czyjeś ramię. To nie Emily. Ten ktoś jest ode mnie wyższy.
     Słabo mi...
     Moje powieki powoli zaczęły opadać i już nie chciały mnie słuchać. Zmęczenie dało górę.
     Czuję coś przyjemnego...ten zapach...
     - Wszystko będzie dobrze, skarbie - cichy szept obok ucha. Już niesłyszalny. Gdzieś w oddali.
     Jestem skarbem. Jestem skarbem, a ty moim piratem. Znajdź mnie.
     Już odpłynęłam?

czwartek, 30 stycznia 2014

Loving strangers ~ Rozdział 1

Dzień dobry, cześć i czołem c:

     Od bardzo długiej mojej nie obecności dodaję pierwszy rozdział nowego opowiadania, który tym razem nie jest yaoi c: Skończyłam z pisaniem takiego rodzaju opowiadań i zapraszam na coś całkowicie innego, nowego, i mam nadzieje, lepszego.
     Mam nadzieje, że was zaintryguje c: Zapraszam was także do komentowania. Bardzo mi zależy na waszej opinii.
    Miłej lektury.


~Hira




_____________________________________________________

 
~Rozdział 1~


     - Melanie, wyglądasz olśniewająco - mówi do mnie moja najlepsza przyjaciółka, obserwując nasze odbicie w dużym lustrze przed nami, a ja spuszczam wzrok na moje splecione dłonie gdy moje policzki oblewają się purpurą.

     Podnoszę wzrok na swoje odbicie : mam na sobie piękną, białą sukienkę bez ramiączek, która pięknie leje się w dół srebrnego pasa pod piersiami. Nigdy nie widziałam, że posiadam tak kobiece kształty, ale ta suknia idealnie ukazuje każdy szczegół. Mam na sobie jeszcze śnieżnego koloru butki na obcasie jednak przez suknie są zasłonięte. Spoglądam na swoją twarz. Moje niebieskie oczy nie są tak jasne jak zawsze. Na pełnych ustach, pokrytych jasno różową szminką, nie ma uśmiechu. Blada twarz. Pochylam głowę w przód, a kosmyk włosów wydostający się z pięknie spiętych, blond włosów opada mi na policzek. Denerwuję się.
     - Mel? Wszystko w porządku? - na nagim ramieniu czuję dotyk dłoni Emily.
     Podnoszę powoli wzrok i patrze w jej brązowe, zmartwione oczy. Dookoła jej twarzy pięknie rozlewają się długie, falowane, brązowe włosy leniwie opadające na ramiona. Ubrana w błękitną sukienkę bez ramiączek, sięgającą do połowy ud, która jeszcze przyozdobiona została w białą wstążkę przewiązaną przed idealnie podkreślonymi piersiami. Jak zawsze wygląda pięknie. Emily zawsze była bardziej kobieca niż ja. Zawsze miała większe powodzenia u mężczyzn. Ale czy ja...chce mężczyzn?
    Kiwam głową, a na jej ustach pojawia się szeroki uśmiech.
    - Mel, ty...
    - Emily, boję się - mówię w końcu, po wewnętrznej wojnie myśli i strachu. W gardle czuję gulę.
    - Oh Melanie - przytula mnie delikatnie. Zawsze robi to mocno i jeszcze skacze, próbując mnie rozśmieszyć, ale tym razem na pewno uważa, żeby nie pognieść sukni. - Każdy się boi takiego przełomu w swoim życiu - mówi troskliwie obok mojego ucha, głaszcząc mnie uspokajająco po plecach. - Właśnie wchodzisz w okres na prawdę ważny. Zakładasz swoją rodzinę. Czy nie tego właśnie pragnęłaś przez całe życie? - odsuwa się ode mnie i patrzy na moją twarz. Sięga dłonią do stolika obok lustra i podnosi stamtąd biały, krótki welon. Staje za mną i wpina mi go we włosy. Przechodzą mnie dreszcze gdy delikatny materiał dotyka moich nagich pleców. - Wyglądasz na prawdę pięknie. Jonathan będzie w niebo wzięty.
     Jonathan...
     - Dziewczęta, już czas - mówi ciotka Emily na szybko pojawiając się w pomieszczeniu po czym od razu znika. Zdążyłam zobaczyć, że ma na sobie obcisłą, czerwoną sukienkę, pięknie spięte rude włosy, a w dłoni trzymała kremową kopertówkę.
    Zaciska mnie w żołądku. Czy ja na pewno tego chcę? Boję się.

   - Jestem taki szczęśliwy. Tyle czekałem by zobaczyć, jak moja jedyna córka wychodzi za mąż - mówi cicho do mnie mój ojciec Jack, który powolnym krokiem prowadzi mnie do ołtarza. Zaciskam dłoń na jego marynarce, a krew odpływa mi od twarzy gdy widzę go tam...pod bramą kwiatów. Kwiaty są wszędzie.

     Ślub został zorganizowany na prawdę pięknie. W ogrodzie rezydencji państwa Luke. Tak. Jonathan Luke. Dookoła mnie znajduje się mnóstwo białych krzeseł przyozdobionych kwiatami. Siedzi tam tyle ludzi, a znam stamtąd może dwie...trzy osoby? Co to są za ludzie? W środku tłumu znajduję swoją matkę, która macha do mnie, a ja jedynie uśmiecham się do niej delikatnie. Nie chciała siedzieć z przodu, ponieważ nie lubi się wyróżniać.
     Wygląda przepięknie. Ma na sobie swoją kremową sukienkę, którą razem kupiliśmy ponad rok temu, gdy byłam u niej na wakacjach. Tak, nie mieszka w moim mieście tylko w Kanadzie. Krótkie, do ramion, włosy podkręcone przez co przylegają do długiej szyi.
    Obok niej zauważam jej męża, Jacoba, z którym jest od dwóch lat. Moi biologiczni rodzice rozwiedli się cztery lata temu, gdy miałam siedemnaście lat. Pamiętam jak bardzo to przeżywałam : próbowałam ucieczek z domu i innych tego typu rzeczy, ale teraz, jak widzę, że są szczęśliwi, to jestem szczęśliwa razem z nimi.
     Zaciskam jeszcze mocniej dłonie na łodygach kwiatów bukietu, który trzymam w dłoniach. Zatrzymujemy się, a mój tata puszcza moją dłoń jeszcze całując się mnie w skroń po czym odchodzi w kierunku krzeseł w pierwszym rzędzie.
     Nawet nie zauważyłam gdy Jonathan trzyma mnie już za dłoń i pomaga wejść na dwa stopnie by stanąć przy księdzu.
     - Wyglądasz przepięknie, Melanie - słyszę obok ucha jego głęboki, męski głos.
     Ma na sobie biały garnitur i białe eleganckie buty, w które mam wbity wzrok. Boję się. Boję się jeszcze bardziej.
     Chwyta mnie za podbródek i unosi moją twarz, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Śnieżno bały uśmiech pojawia się mimowolnie na jego twarzy. Jego brązowe włosy w artystycznym nie ładzie, brązowe oczy i wyrazista linia szczęki pokryta lekkim zarostem. Patrze na to i nie czuję ulgi, nie czuję szczęścia. Nie czuję nic prócz strachu.
     - Bądźmy szczęśliwi. Razem - mówi i odwraca się do księdza.
     Razem...

     - Jonathanie Luke, czy ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską?

     Patrze na niego i przywołuje sobie wszystkie nasze wspomnienia. Zawsze zabierał mnie we wszystkie zakątki tego świata. Kupował wszytko co chciałam, ale czy to wszystko? Rzeczy materialne? O to chodzi?
     - Będziesz trwać przy niej w zdrowiu i chorobie...
     Przed Jonathanem nie miałam nikogo. Nie chciałam mieć faceta. Nie pociągają mnie, a jego przedstawiła mi Emily. Byłam z nim na spotkaniu kilka razy gdy pocałował mnie pierwszy raz. Nic nie poczułam, więc przestałam się odzywać. Lecz było już za późno. Spodobałam mu się. Wysyłał mi cały czas kwiaty, biżuterie z listami, że bardzo tęskni za mną. Później Emily zaczęła mnie namawiać na wszystko i czy przez bezradność wobec jej słów zostałam jego dziewczyną? Jestem zbyt uległa.
     - ...oraz, że nie opuścisz jej aż do śmierci?
     - Tak - odpowiada, a mną wzdryga.
     - A ty, Melanie Strage, czy  ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
     Nigdy nie podobali mi się faceci.Wszystko co robiłam przy nim nie robiłam z myślą o tym, że zależy mi na nim. Myślałam cały czas co powiedzą inni. Jak zareaguje Emily, na której tak bardzo mi zależy, i która tak bardzo się poświęciła, by dać mi to szczęście.
     - Będziesz trwać przy niem w zdrowiu i chorobie...
     Nigdy nie czułam do niego nic. Nie jestem przy nim ani trochę szczęśliwa. Nigdy nie byłam. Gdy mnie całował nie czułam tego, co zawsze opisują w książkach lub pokazują w filmach. W końcu to zrozumiałam.
     - ...oraz, że nie opuścisz go aż do śmierci?
     Nie kocham go.
     - Tak.
    Popełniłam największy błąd w swoim życiu.


~*~*~*~*~

     W tle rozlegają się dźwięki I've Got You Under My Skin , a na parkiecie nie brakuje par do tańca. Pary powoli kołyszą się na boki, uśmiechając się do siebie lub rozmawiając cicho. Wszystko odbywa się wielkim namiocie, w którym znajduje się scena z zespołem grającym na instrumentach, a dookoła parkietu przeznaczonego do tańca, poustawiane są stoły z jedzeniem, przy którym właśnie siedzę samotnie ja. Obserwuję moją mamę tańczącą szczęśliwie z Jacobem, uśmiechając się pod nosem. Tak świetne się bawią. Jednak uśmiech z mojej twarz nagle zanika gdy uświadamiam sobie powagę całej sytuacji, a brzuch znowu zaczyna mnie boleć. Wyszłam właśnie z mąż. Powiedziałam "tak". I teraz całe życie będę żyć z nim. Nie szczęśliwie. Nie kocham go. Nie kocham. Ja...
     - Melanie - z myślenia wyrywa mnie głos mojego taty. Odwracam się, a on już siedzi obok mnie.
     - Cześć, tato - uśmiecham się smutno, mówiąc cicho. Czy mnie w ogóle słychać?
     - Dlaczego panna młoda siedzi sama? To niedorzeczne! Gdzie jest pan młody? - rozgląda się, a wraz z nim ja. Faktycznie. Nigdzie go nie widzę. Gdzie on się podział? Widziałam tylko przez chwile jak tańczył z jakąś młodą dziewczyną, a później zniknął mi z oczu.
     - Zatańczysz ze mną? - tato wstaje i wyciąga w moim kierunku dłoń.
     - Co? Ty tańczysz? - nie ukrywam rozbawienia. Nigdy jeszcze nie wiedziałam jak tańczy.
     - Twój staruszek może i ma już za sobą sporo, ale to nie znaczy, że nadal nie potrafi poruszać się na parkiecie - chwyta moją dłoń i ciągnie w kierunku parkietu.- Panno Melanie - podaje mi swoją dłoń jeszcze raz.
     - Panie George - uśmiecham się, chwytając dłoń mojego ojca po czym powoli zaczynamy kołysać się na parkiecie. Opieram głowę na jego ramieniu, uśmiechając się pod nosem. Jedna miła chwila tego koszmarnego wieczoru.
     - Mam nadzieje, że będzie się tobą dobrze opiekował, bo jeśli nie to będzie miał do czynienia ze mną. Nikt nie może ranić mojej pięknej kobiety - mówi a do oczu napływają mi łzy. - Musisz być szczęśliwa.
    - Kocham cię, tato - mówię cicho, mocniej przytulając się do jego ciała.
     Gdybyś wiedział, jak bardzo jestem nie szczęśliwa. Chciałabym ci wszystko powiedzieć. Powiedzieć komukolwiek jak się czuję, ale nie mogę. Nie mogę zranić najbliższych. Wszyscy są tacy szczęśliwi. Tylko nie ja. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Uciec jak najdalej, ale nie mogę im tego zrobić. Wpakowałam się w to sama. Wszystko moja wina.
     Gdy rozbrzmiała kolejna piosenka Come Fly with Me  zaczęło być na prawdę zabawnie. Tato wyglądał tak beztrosko i młodo uśmiechając się od ucha do ucha. Robiliśmy różne obroty i ruchy w ogóle nie grające z melodią piosenki. Dawno nie bawiłam się tak dobrze, a to wszystko jeszcze w tańcu.
    - Panie George, jest pan wyśmienitym tancerzem - mówię do niego, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Już zaczęły boleć mnie policzki.
    - Oh, Panno Melanie. To zaszczyt tańczyć z taką tancerką - uśmiecha się w odpowiedzi, mrugając do mnie żartobliwie.
    Piosenka kończy swój rytm, a ja ląduję w objęciach mojego ojca.
    - Tak bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa, Melanie. Kocham cię - obejmuje mnie mocno, a uśmiech z moich ust znika zastępując go smutkiem i żalem. Co będzie później? Gdy wesele się skończy?
    - Ja ciebie też bardzo kocham.
    - A teraz wybacz, ale widziałem, że przynieśli wyśmienitego homara, a bardzo chciałbym spróbować -  uśmiecha się szeroko, a ja wpadam w chichot.
     - Biegnij, bo wszystko zjedzą! - mówię do niego, a on ucieka, machając do mnie jeszcze.
     Zostaję sama na parkiecie wśród tylu par. Co mam robić...
     Odwracam się i chcę ruszyć w kierunku mojego miejsca gdy ktoś się za mną pojawia.
    - Piękna damo - słyszę głos jednak nie potrafię odróżnić czy należy do kobiety czy mężczyzny. Odwracam się i wstrzymuje oddech. Nie znam tej osoby, ale te ciemne oczy wpatrujące się we mnie są tak przenikliwe, że straciłam umiejętność oddychania. Nie wiem co powiedzieć.
    - Zechciałaby mi pani umilić ten wieczór i zatańczyć ze mną jeden utwór? - mówi, zbliżając się do mnie.
    - Eee...znamy się? - odzywam się, ale w gardle czuję wielką gule. Skupiłam się na stroju tej osoby. Czarny garnitur. Tak, to zdecydowanie mężczyzna.
    - Czy jest to teraz potrzebne? - pyta tajemniczym głosem, wyciągając dłoń w moją stronę, a gdy zaczyna grać kolejna piosenka Franka Sinatra Fly me to the moon ja chwytam jego dłoń, przybliżając się do niego niepewnie. Jego dłoń, która pojawia się na mojej talii wywołuje u mnie nagły dreszcz. Chwyta moją dłoń i zaczynamy powoli kołysać się w rytm muzyki.
     Nie potrafi spojrzeć mu w oczy. Jest jakiś...dziwny. Inny.
     - Więc, panienko Strage, jak pani się bawi na swoim weselu? - pyta cicho, a ja nie potrafię odpowiedzieć czując na sobie cały czas jego wzrok. Jak jastrząb wypatrując zdobycz do schwytania.
     - Dobrze, proszę pana - kłamię, a po moich słowach słyszę krótki śmiech. Czy ja powiedziałam coś śmiesznego?
     -Nie wyglądała pani na kogoś, kto dobrze się bawi. Chyba, że chce pani cały wieczór siedzieć przy stoliku, panno Strage - cały czas wpatrzona jestem w związany krawat przed oczami. Jest wyższy ode mnie o głowę.
     Chwila...co? Przy stoliku? Cały czas mnie obserwował?
     - Tak, obserwowałam cię - odpowiada na moje niewypowiedziane pytanie, a po moim ciele rozlewa się gęsie skórka.
     Obserwowałam cię? Przesłyszało mi się.
     - Jest pani piękną kobietą. Z pani męża musi być wielki szczęściarz - zaczynam odczuwać gorąc spowodowany bliskością naszych ciał. Zaczynam się denerwować jeszcze bardziej.
     Na wspomnienie Jonathana wyraz mojej twarzy zmienia się i widać niezdecydowanie, smutek.
     - Tak - odpowiadam. Z jednej strony chce odejść od niego, ale z jednej chce tu zostać, bo czuję się...jakoś dobrze. Miło. Kim jest ta osoba?
     - Jest pani bardzo małomówna - gdybyś tak na mnie nie patrzył to by tak nie było. - Czy mogłaby pani na mnie spojrzeć? Chciałabym zobaczyć pańskie oczy.
     Chciałabym?
     Powoli podnoszę wzrok, a moje ciało drga widząc te ciemne, przymrużone, jak noc oczy patrzące wprost w moje. Ciemno brązowe, krótkie włosy, zaczesane do tyłu. Linia szczęki nie jest tak wyrazista jak u innych mężczyzn, ale wygląda naprawdę kusząco. Brak jakiegokolwiek zarostu. Na lewym policzku zauważam słabo widoczną cienką ranę. Jakby zadrapanie. Usta. Wzrok wbijam w usta. Pełne i wyglądające na miękkie. Nie potrafię się oderwać. Nie mogę...
     - Ma pani piękne oczy - mówi cicho, wpatrując się we mnie jeszcze mocniej, a moje serce przyśpiesza, szybko odrywając wzrok z ust. Spuszczam głowę, gdy moje policzki rumienią się.
      - Dziękuję...Ee...jest pan bardzo tajemniczym mężczyzną.
      Znów się śmieje. Na co on tak reaguje?
      - Czy ja jestem śmieszna? - pytam w końcu i zaczynam czuć pragnienie cofnięcia tego pytania.
      - Oczywiście, że nie, panno Strage. Czy jest pani szczęśliwa? - mówi bez problemu nagle zmieniając temat. Zaskoczył mnie tym pytaniem. Czy zauważył mój smutek? Jeśli tak to jak to możliwe, że zauważyła to nieznajoma mi w ogóle osoba, a nie moja mama? Mój tata? Emily? Kim on jest? Intryguje mnie.
      - Nie znam pana, ja...
      - Nie musi pani mnie znać. Ważne, że ja w końcu poznałam panią - jego barwa głosu zmieniła się na głęboką, porywającą.
     Poznałam?
     Gdy słyszę ostatnie słowa piosenki, on nagle odwraca mnie, obejmując mnie w talii i przylega do moich pleców. - Pięknie się pani rumieni - mroczny głos słyszę przy samym uchu, a po szyi, plechach, kręgosłupie - wszędzie! - przechodzą mnie nieznajome mi, przyjemne dreszcze. Przerażona tym odczuciem odskakuje do przodu, wpadając na kogoś.
     - Co tu się dzieje? - Jonathan - co ty robisz?
     - Ja... - podnoszę na niego wzrok. Jestem na niego wściekła, że zniszczył mi tą magiczną chwilę. Tak...była magiczna.
     Odwracam się, ale go już nie ma. Zniknął. Tak po prostu. Rozglądam się po namiocie i wszystkich ludziach, ale nie widzę tych brązowych oczu i włosów. Zniknął.
     - Szukałem cię - w jego głosie słychać gniew. Tak, bądź na mnie wściekły za to, że mimo, że cię nie kocham, zostawiłeś mnie na pastwę losu.
     - Cały czas byłam tutaj - mówię cicho.
     - Eh...wracamy już do domu.
     - Tak? Oh....to pożegnam się tylko...
     - Nie, nie będzie ci to potrzebne - chwyta mnie silnie za rękę i ciągnie w kierunku samochodu. Jak to możliwe, że nikt nas nie zauważył? Błagam! Nie zostawiajcie mnie z nim.
      Otwiera mi drzwi srebrnego samochodu marki Jaguar XF i cudem udaje mi się wsiąść z tą długą suknią. Na co dzień nie chodzę tak ubrana, więc nie jestem przyzwyczajona.
      Jonathan obchodzi samochód po czym wsiada na miejsce kierowcy, od razu zapalając silnik.
      - Gdzie zniknąłeś na balu? - pytam cicho, patrząc na jego profil. Ściąga usta w jedną linię. Nie jest zadowolony.
      - Nie powinno cię to obchodzić. Co to był za koleś? - patrzy na mnie oskarżycielsko, a z jego oczu bije gniew, nienawiść. Jest wściekły za ten taniec? To jemu można tańczyć z jakimiś lalkami z sukienkami zakrywającymi połowę pupy, a mnie będzie zarzucał jeden taniec z jakimś facetem? On nie był jakiś...on był inny.
      - Nie znam go - odpowiadam cicho. Boję się go. Zawsze gdy się wścieka jest bardzo agresywny i straszliwie na mnie krzyczy.
      - Niech lepiej się obok ciebie nie pojawia, bo go zabije - co?

     Samochód rusza z piskiem opon, a mnie wbija w fotel. Z radia nie brzmi żadna muzyka, a między nami panuje zacięta cisza. Zawsze tak jest przy nim. Uśmiecha się do mnie zawsze tylko na pokaz przy kimś, a gdy zostajemy sami on jest śmiertelnie poważny i tylko wrzeszczy i krzyczy. Nigdy nic mu się nie podoba. Czy dlatego jest ze mną? Bo ma satysfakcje manipulacji mną? Nie potrafię mu się postawić. Za bardzo się boję.

     W głowie cały czas mam oczy nieznajomego mężczyzny. W brzuchu czuję coś dziwnego myśląc o nim. Kim on był? Chciałabym go poznać. Nawet nie wiem jak ma na imię. "Ważne, że ja w końcu poznałam panią" - w końcu?
      Zatrzymujemy się pod jego domem, do którego w najbliższym okresie mam się wprowadzić choć bardzo tego nie chcę. Jestem w tym domu praktycznie codziennie i nie czuję się w nim dobrze. Zawsze jestem zdenerwowana i spięta.
    Jego dom, a raczej willa czy królestwo, jest bardzo nowoczesne. Jest biały, a w większości pomieszczeń przeważają duże szyby od sufit po ziemię i tak ciągnącą się przez całą ścianę. Nie ma trójkątnego dachu jak większość domów w okolicy. Ten wygląda jak poukładane na siebie nierówno prostokąty. Wszystko ogrodzone jest czarnym, metalowym płotem, który wzorem ciągnie się wijącymi się łodygami i liśćmi. Ogród jest piękny. To muszę przyznać. Kwiaty różnych rodzai, orientalne, których naturalnie nie można spotkać w naszym kraju. Są sprowadzane z Indii, Chin, różnych lasów i kotlin na życzenie rodziny Luke. Są na prawdę bogaci i mogą sobie pozwolić na wszystko. Na tarasie znajduje się jeszcze wielki basen i kilka yacuzzi. Idealne królestwo dla króla i królowej. Nie chce być tą królową.
     Wychodzi z samochodu po czym otwiera moje drzwi, a ja wychodzę niechętnie. Wole siedzieć niż przechadzać się z nim po jego domu.
      - Miałem w planie piękną wycieczkę w noc poślubną, ale mam wobec ciebie inne plany - mówi mi głębokim głosem do ucha, a ja wzdrygam. Noc poślubna? Inne plany?...Jakie plany?
      Gdy ruszamy do wejścia on niespodziewanie mocno klepie mnie w tyłek, a ja podskakuje z piskiem.
      - C-co ty robisz? - patrze na niego wielkimi oczami całkowicie przerażona jego zachowaniem.
      - Jesteś moją żoną. Zabawmy się - uśmiecha się do mnie szyderczo, a po otworzeniu drzwi bierze mnie na ręce i rusza w kierunku schodów. Na górze...jest sypialnia. Nie.
      Wniósł mnie do niej i położył na łóżku. Odpłynęła mi krew z twarzy kiedy zawisł nade mną. Otworzyłam szeroko oczy czując jak dotyka mojego policzka, szyi, dekoltu zatrzymując się na zakrytych piersiach. Serce zaczęło mi walić. Nie chce tego.
     - Jesteś taka piękna. Tak bardzo mam na ciebie ochotę. Nigdy nie chciałaś iść ze mną do łóżka. Zawsze mnie odpychałaś, ale teraz...teraz...możemy... - pochyla się do mojej szyi.
     - Nie...Jonathan, nie...
     - Przestań - zaczyna całować moją szyję i dekolt, pociągając moją białą sukienkę do góry. - Będę delikatny.
     Nie chce...nie.
     Jego dotyk mnie obrzydza. Czuję obrzydzenie i strach. On chce...chce...
     Widzę jego nabrzmiałą erekcję, którą opina czarny materiał spodni od garnituru.
      Wspina się po moim nagim udzie na chwilę zatrzymując się na podwiązce. Tak blisko tego miejsca.
     - Nie chce tego.
     -  Zabezpieczymy się - szepcze mi do ucha, kładąc swoje palce na moim miejscu. Tam.
     - Nie! - krzyczę głośno, odpychając go. Chwilę później czuje przeszywający ból na policzku. Uderzył mnie...
     - Ty pieprzona suko - chwyta mnie silnie za włosy, ciągnąc w górę. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, przemieniające się w szloch. - Za kogo ty się uważasz? Jesteś moją własnością! Moją, rozumiesz?! - rzuca mną na podłogę, a ja szybko podnoszę się i uciekam w kąt pokoju choć sukienka uniemożliwia mi ruch. Jest zbyt długa. - Mogę zrobić z tobą co chce, kiedy chce i jak chce, rozumiesz? - syczy wściekle, ruszając w moją stronę. Nie mam gdzie uciekać.
     - Proszę...zostaw mnie - szepczę cicho, kuląc się. Czekam na jakikolwiek jego ruch, ale nie nadchodzi. Podnoszę powoli głowę, a on klęczy przede mną ze spuszczoną głową.
     - Przepraszam - mówi cicho, chwytając moją dłoń. Podnosi ją do ust i całuje knykcie. - Przepraszam.